Teneryfa - wstęp

Wyspa wiecz(trz)nej wiosny?

MoniaMonia

Wyspy Kanaryjskie mają wielu zagorzałych wielbicieli zakochanych w jednym z najdalej wyrzuconych poza kontynent terenów Europy. Archipelag wysp pochodzenia wulkanicznego usadowiony jest na północny zachód od wybrzeży Afryki, czemu zawdzięcza przyjemny klimat.

Postanowiliśmy sprawdzić czy ich wielbiciele faktycznie mają rację i (jak zwykle bez planowania konkretnej destynacji następnej podróży) kupiliśmy bilety na Teneryfę - największą i najludniejszą wyspę archipelagu (oraz drugą co do wielkości wyspą Hiszpanii) oraz najludniejszą wyspę hiszpańską.

CIEKAWE 💡
Wyspy Kanaryjskie należą do tzw. Makaronezji (z gr. Wysp Szczęśliwych) czyli grupy wysp pochodzenia wulkanicznego, położonych w rejonach półncno-wschodniego Atlantyku oraz u wybrzeży Europy i Afryki. Do zbioru włączone są również Wyspy Zielonego Przylądka, Azory, Madera i Wyspy Selvagens.

Wyspy Kanaryjskie są określane czasami mianem mini kontynentu ze względu na zróżnicowanie terenu oraz klimatu. Teneryfa idealnie wpasowuje się w ten trend.

Ciężko określić jednoznacznie pogodę panującą na wyspie. Oczywiście, aura zawsze i wszędzie pozostaje do końca mniejszą lub większą niewiadomą. Na Teneryfie można jednak zmieniając nieco lokalizacje przenieść się w zupełnie odmienne warunki pogodowe. Północ wyspy znana jest z niższych temperatur i częstszych opadów deszczu.

Na południu zwykle jest bardziej sucho, słonecznie i zdecydowanie cieplej. Pogoda potrafi być bardzo dynamiczna i niezwykle odmienna - pomiędzy północą a południem potrafi być nawet ponad 10 stopni Celsjusza różnicy.

Podczas naszego tygodniowego pobytu to stwierdzenie okazało się prawdziwe. Potrafiliśmy wyjechać rano spod zboczy gór na północy, odziani w długie spodnie, ciepłe bluzy, kurtki i pełne buty i rozebrać się do stroju kąpielowego 1,5 godziny jazdy dalej.

Jedno jest pewne - na Teneryfie może często wiać :) przynajmniej podczas naszego, tygodniowego pobytu, wiatr był naszym nieodłącznym towarzyszem. Czasami wypatrywanym z nadzieją (w słoneczne, ciepłe dni na południu, z temperaturą powyżej 30 stopni), czasami nieproszonym (który na szczycie wulkanu chciał nam urwać głowy i potęgował, i tak już wystarczająco dokuczliwe, poczucie przeszywającego zimna :)

Wielbiciele natury, pięknej, bujnej zieleni, magicznych gór, chłodniejszego klimatu i mniejszego ruchu turystycznego z pewnością będą zadowoleni z wizyty w północnej części wyspy.

Osoby stawiające na ciepło, słoneczne dni, plażowanie czy lubiące miejsca z dużą ilością turystów i całą infrastrukturą wakacyjną - będą zadowolone z przebywania na południu.

Myślimy jednak, że ze względu na to, że wyspa nie jest wcale duża i można ją podczas kilku dni spokojnie objechać - warto zapoznać się z różnorodnymi walorami, jakie oferują różne jej rejony. Tak naprawdę przedostanie się z jednego miejsca, do najbardziej odległego od niego zakątka do kwestia maksymalnie 2 godzin jazdy samochodem.

My zatrzymaliśmy się najpierw w rejonie Tegueste - w cudownym, przestronnym mieszkaniu z widokiem na masyw górski Anaga, który witał nas podczas codziennego śniadania na tarasie.

Zdecydowanie polecamy przejażdżkę po krętych, wąskich ścieżkach gór północy (jest to zresztą dobrą rozgrzewką przed wyprawą do słynnej już ze swoich krętych, wąskich uliczek - miejscowości Masca). Później można skoczyć na Playa de la Teresitas. W ramach ostatniego punktu dnia, można jeszcze podjechać do stolicy - Santa Cruz de Tenerife, która sama w sobie nie zaoferowała nam może nic nadzwyczajnego, ale w obliczu deszczowej pogody i silnego wiatru miło było się schronić w ciekawie zaaranżowanej restauracji, pod dachem Auditorio de Tenerife “Adán Martín”. Tak minął nam pierwszy dzień pobytu na wyspie.

Drugiego dnia zrobiliśmy sobie wycieczkę miejską, a w zasadzie trójmiejską :) skoczyliśmy do Garachico (niestety nie udało nam się podejść bliżej do ocalałego cudem od płynącej lawy zamku Castillo de San Miguel, a dlaczego - dowiecie się w poście na temat tej wycieczki). Potem podjechaliśmy do Icod de los Vinos i zajrzeliśmy do ogrodu, w którym pręży się dumnie El Drago - słynne Smocze Drzewo (z którego sporządzany jest także likier o czerwonym, krwawym zabarwieniu). Dzień zakończyliśmy spacerem po Orotavie - pospacerowaliśmy w popołudniowym, ciepłym świetle po zadbanych Ogrodach Wiktorii, by na koniec zajrzeć do dzielnicy z pięcioma, chyba najbardziej znanymi balkonami na wyspie w tzw. Casa de Los Balcones.

Trzeci dzień był sprawdzianem umiejętności naszego kierowcy - kręte drogi wsi Masca nie okazały się jednak takie straszne, jednak miło było po pełnej koncentracji drogowej odprężyć się na plaży z widokiem na masywne klify Los Gigantes i zapolować (aparatami i oczami) na delfiny.

Na kolejny dzień zaplanowaliśmy sobie (z odpowiednim wyprzedzeniem i rezerwacją) wizytę w Obserwatiorium Teide. Opiszemy Wam jak sprawnie zabukować sobie wycieczkę z przewodnikiem i jak wygląda słońce widziane przez specjalny teleskop. Po drodze do obserwatorium wpadliśmy jeszcze na chwilę przyjrzeć się Piramidom w Guimar i przylegającemu do nich Zatrutemu Ogrodowi (Poison Garden).

W weekend spakowaliśmy manatki i przejechaliśmy z północy na południe Teneryfy, po drodze zatrzymując się na kilka godzin w poleconej w informacji turystycznej lokalizacji. W atmosferze pełnego relaksu powłóczyliśmy się po portowym miasteczku Tajao (zlokalizowanym w rejonie południowo-wschodniego wybrzeża wyspy). Miasteczko jest istnym zagłębiem restauracji, które oferują głównie (a czasami wyłącznie) ryby i owoce morza, które wybieramy sobie przed przygotowaniem (większość jest nieżywa, natomiast trafiają się również akwaria z homarami czy krabami).

W niedzielę powałęsaliśmy się z kolei po Costa del Silencio z akompaniamentem słonecznych promieni, topiących w ekspresowym tempie nasze serca i zakupione lody :) Pod koniec dnia, w ramach rozgrzewki przed poniedziałkiem, wdrapaliśmy się na niewielką, wybarwioną rdzawymi odcieniami Montana Roja (Czerwona Góra), położoną przy plaży Playa de la Tejita.

Tydzień otworzyliśmy naszym ostatnim zaplanowanym punktem - wejściem na szczyt górującego nad wyspą wulkanu Pico del Teide. Był to najbardziej wyczekiwany punkt naszej wyprawy, jednocześnie wymagający od nas najwięcej wysiłku i będący sprawdzianem naszej sprawności fizycznej i cielesnej reakcji na sporą wysokość nad poziomem morza. Planowo mieliśmy jednego dnia wejść na wysokość schroniska, spędzić tam noc, a rano - w mroku przejść ostatni fragment drogi na szczyt - by zdążyć na wschód słońca. Informację o tym, co nam z tych planów wyszło oraz o tym jak można zdobyć pozwolenie na wejście, jak rezerwować nocleg w schronisku i bez czego nie powinniście rozpoczynać wspinaczki - znajdziecie w poście poświęconym w całości naszej dwudniowej wyprawie na najwyższy szczyt Hiszpanii.

Dodatkowo - zapraszamy do zapoznania się z kilkoma postami o charakterze praktycznym - pojawią się informację o tym:

  • jaki środek transportu jest (oczywiście subiektywnie) najlepszy do podróżowania po wyspie
  • czego będąc na Teneryfie trzeba skosztować
  • co warto ze sobą przywieźć :)